środa, 14 marca 2012

Rozdział 7

Tak, zdarza się. Cały wieczór przepadł! A było tak cudownie! Louis odprowadził mnie do domu i podziękował. Na pożegnanie jak dżentelmen pocałował mnie w rękę. Weszłam do środka i nie dostrzegłam w domu Effy... to źle wróży...

- Effy kochanie! Gdzie jesteś? Mam dla ciebie dobrą komedię i dramat w jednym!

Dłuższy czas się nikt nie odzywał...

- Effy kurwa, rusz tu swoją zgrabną dupę! - denerwowałam się.

Nie ma jej... Obeszłam cały dom i nigdzie jej nie było... Zadzwoniłam...

- ... "Abonent jest poza zasięgiem sieci" - odezwało się w słuchawce - kurwa....

Zaczęłam dzwonić do wszystkich w moim spisie kontaktów. Do Lou, Zayna, Hazzy, Liama i Nialla. Pierwszy był Lou:

- Halo?
- Lou? Oh Lou, stało się coś strasznego!
- Nat? O co chodzi? Nie wyraźnie cię słyszę.
- Lou musisz mi pomóc! Effy nie ma w domu! Nie odbiera komórki! Nie powiedziała mi gdzie idzie, a zawsze to robi! Nie zostawiła dla mnie listu, karteczki, czegokolwiek! Nic! Bardzo się martwię! Wiesz że ją kocham nad życie! Pomóż mi... proszę...
- Matko! Nat tylko nie rób nic głupiego, zaraz tam będę!

Rozłączył się, a ja upadłam bezwładnie na podłogę, skuliłam się w pozycji embrionalnej i leżałam ociekając łzami zmieszanymi z tuszem do rzęs. Gdzie ona jest?
Obudził mnie dzwonek i ostre pukanie do drzwi. Przetarłam oczy i pobiegłam potykając się o wszystko co leżało na podłodze. Niestety, to nie była Effy... To Lou...

- Nat, skarbie. Pukam od 15 minut! Już chciałem wyważyć drzwi!

Dalej coś tam mówił, ale ja nie zwracałam na to uwagi, zalewając się kolejną falą łez. Zemdlałam...

***

Obudziłam się w dziwnym miejscu... Było biało i ładnie pachniało. "Gdzie ja kurwa jestem?!" pomyślałam. Zaczęłam iść przed siebie. Byłam ubrana w białe spodnie, białą marynarkę i podkoszulek na ramiączkach, a do tego białe botki na obcasie. Moja fryzura była taka jak zawsze, czyli pokręcone włosy, ale miałam w nich spinki. Szłam przed siebie, nie wiem ile, ale było to dużo czasu. W końcu zmęczyłam się i usiadłam na ławce, która w magiczny sposób zmaterializowała się przede mną. 

- Co się tu dzieje? - mówiłam do siebie przez łzy.
- Nie wiesz? - przemówił znajomy głos.

To była ona! Effy! Znalazłam ją! Podniosłam głowę, spojrzałam w jej brązowe oczy i pobiegłam zrywając się z ławki i o mało co nie zabijając się przy tym.

- Strasznie za tobą tęskniłam! Gdzie byłaś?! Martwiłam się o ciebie! - zasypywałam ją takimi gadkami jeszcze dobre 10 minut, a kiedy już odpowiedziała zaczęła dziwnie wyglądać.
- Hej... co się stało? I gdzie jesteśmy? 
- Wiesz Nat... Ja... nie żyję... - kiedy tylko to usłyszałam zaczęłam się śmiać, ale potem do mnie dotarło... Przypomniałam sobie wszystko co działo się potem...

Wcześniej po zemdleniu w szpitalu, oczami Lou

- Panie doktorze! Co z nią? Wyzdrowieje?
- Młodzieńcze... czy byłeś dla tej kobiety kimś ważnym?
- Tak, można powiedzieć że byliśmy parą...
- W takim razie... Mam złe wieści... Jej poziom ciśnienia był tak wysoki, że nastąpił krwotok wewnętrzny. Robiliśmy co w naszej mocy, ale niestety krew zalała organy wewnętrzne i płuca...Dziewczyna nie żyje... Przykro mi...

Po tych słowach nie wiedziałem co robię i po prostu nagle znalazłem się w domu. Moja Nat... dlaczego?

back to Nat

- Teraz wszystko rozumiem! Ale jak ty się tu dostałaś?
- Wyszłam za wami, bo zapomniałaś kluczy, ale jakiś mężczyzna mnie napadł... Zgwałcił mnie... i zabił w krzakach... - zaczęła płakać.
- Effy kochanie! To koszmar! - przytuliłam ją mocno i zaczęłam płakać z nią.
- Teraz wszystko będzie już dobrze. - zaczęła - Teraz, jesteśmy tu razem na zawsze i nigdy się nie rozstaniemy. 

Złapała mnie za rękę i poszłyśmy w stronę wielkiej bramy przed nami. 2 Tygodnie później już widziałyśmy o tym miejscu wszystko i zostałyśmy powitalnym komitetem. Miałyśmy powitać młodego chłopaka który zginął w wypadku. Nawet na niego nie spojrzałam tylko zaczęłam:

- Hej witaj w raju!
- Nat?
- Lou?

Nie! O Boże... Co on tu robi? I dlaczego on?!




Ok tu jakoś nie miałam weny, ale może będzie ciąg dalszy, a może nie... ;) 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz